Kartki chronologicznie

Przejażdżka


22 lutego 2012, środa. 
trzy kwadranse na siódmą wieczór


Chociaż wiosnę już czuć w powietrzu to jednak wciąż o tej porze jest ciemno jak w zimie. W zasadzie, do kalendarzowej wiosny został tylko miesiąc. Szczęśliwie większość śniegu, który jednak raczył pojawić się tej zimy, stopniała. Dzięki temu, wracając z pracy, nie muszę się przedzierać przez zaspy. Aczkolwiek żaden śnieg nie był nigdy straszny moim glanom, które niejedno już ze mną przeszły.
Pamiętam, że rodzice kupili mi te buty, kiedy mnie już nie zależało na posiadaniu tychże (sic!). Każdy kiedyś marzył o glanach, a przynajmniej większość znanych mi osób tak miała. I prędzej, czy później się ich dorabiał. Swoją drogą, to gdzieś koło świąt Bożego Narodzenia, wspólnie z Lubym pojechaliśmy na targ do Pruszcza Gdańskiego – i szczerze mówiąc, na żadnym ze sztandów* nie widziałam glanów! Szok. Swoją drogą, to pierwszy raz byłam na takim prawdziwym targu jak ten w Pruszczu. To znaczy, bywałam na targowiskach i giełdach, ale zwykle czynne były codziennie, od poniedziałku do soboty. Giełda w Pruszczu za to odbywa się co tydzień, w każdą niedzielę i tylko w niedzielę. Ludzi było, co niemiara, stoisk również niemało i jeszcze więcej przestrzeni. Mam wrażenie, że na co dzień to jest sportowe lotnisko, a przynajmniej przychodziły mi takie myśli na widok owej giełdy samochodowo-towarowej w Pruszczu.

Swoją drogą to jeśli chodzi o Pruszcz Gdański, przypomniała mi się właśnie taka zabawna historyjka:

Spędzaliśmy z Lubym sobotni wieczór u znajomych na sesji RPG – ostatnimi czasy niemal każdą sobotę spędzamy w ten sposób. W każdym razie, jeden z graczy zaoferował, że poodwozi nas do domów. Najpierw podrzucił dwóch kolegów, a potem miał odwieźć naszą dwójkę. Trzeba tu nadmienić, że jechaliśmy z Gdyni niemal na południowy kraniec Gdańska. Niecały miesiąc temu przeprowadziliśmy się ze Starej Oliwy na (jak to nazwałam) zadupie galaktyki. Dlatego do owych znajomych, gdzie gramy sesje, jedziemy teraz godzinę autobusami i SKM’ką, dawniej wystarczyła połowa tego czasu. W każdym razie, nasz kolega z Gdyni, postanowił, że i tak nas odwiezie.
Szybciutko znaleźliśmy się na obwodnicy trójmiejskiej i wesoło jechaliśmy w kierunku Gdańska. Żeby było ciekawiej, kolega nie bardzo orientuje się w topografii Gdańska, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio – my zresztą też nie jesteśmy obeznani z okolicą, bo nie mamy samochodu, więc podróżujemy miastem, a nie jego opłotkami.

Mijamy pierwsze zjazdy na Gdańsk: Oliwa, Wrzeszcz, Centrum, Szadółki, Otomin, Orunia… kolejny zjazd na Orunię, i następny. I jeszcze jeden. W pewnym momencie dostrzegam niebieską tabliczkę: „Gmina Pruszcz Gdański”.
- Hej, chłopaki, chyba już wyjechaliśmy z Gdańska… - mówię im nieco niepewnie.
- Coś ty! Niemożliwe – stwierdzają zgodnie.
- Zaraz będzie zjazd do nas - mówi Luby. Dziwnym trafem nie jestem przekonana, ani nie podzielam optymizmu chłopaków. „Enjoy the joyride”, sugeruje mi Luby, parafrazując znany skądinąd wers z piosenki Roxette, kiedy wyrażam swoje zdanie.
- Yhm… w tym tempie to niedługo dojedziemy do Łodzi – odzywam się z powątpiewaniem i obserwując, co się dzieje za oknami. Okolica staje się ciemniejsza, zniknęły za nami światła Trójmiasta. Przed nami ciągnie się nitka gładkiej jak stół drogi. Mijamy zieloną tablicę z wypisanymi odległościami - Tczew, Warszawa, Łódź.
- O, dojeżdżamy do autostrady! – woła kolega.
Rzeczywiście, w oddali dostrzegamy budki, w których należy pobrać bilet wjeżdżając na A1. "A jednak jedziemy przez Łódź?" - myślę z przekąsem. Czym prędzej zjechaliśmy z powrotem w kierunku Gdańska. Po jakichś piętnastu-dwudziestu minutach, kolega zaparkował pod stacją benzynową nieopodal bloku, w którym zamieszkaliśmy.

To był niewątpliwie najciekawszy i najprzyjemniejszy powrót z sesji RPG w tym roku. Kolega radośnie stwierdził, że teraz trafi do nas już bez najmniejszego problemu. No, po takiej wycieczce – na pewno.

___
*sztand - śl. stoisko, buda na targu; od niem. der Stand - stoisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz