Kartki chronologicznie

Były sobie bon moty trzy...

Kilka bon motów z zeszłego lata.

*



14 czerwca 2012, czwartek,
ćwierć na trzecią po południu.


Jedna z pracujących ze mną kobiet zaczęła narzekać na kierownictwo. Nie usłyszałam dokładnie, co jej nie odpowiadało, ponieważ maszyna skutecznie zagłuszyła większość słów. Przy tym przyznam, że narzekania te szczególnie mnie nie obchodziły. Kobieta mruczała coś pod nosem, aż w końcu stwierdziła głośniej:
- Boże! Widzisz to i nie grzmisz!?
Spojrzałam na nią ukradkiem i uśmiechnęłam się półgębkiem.
- Zbiera się na burzę... to może i zagrzmi - stwierdziłam filozoficznym, niemal poważnym tonem. Kobieta popatrzyła na mnie zaskoczona, ale zaśmiała się. Ponownie skupiłyśmy się na pracy.




13 sierpnia 2012, poniedziałek,
dwie ćwierci na pierwszą po południu.


- Dobra, to spadam do pracy - mówię i rozglądam się po pokoju, żeby upewnić się, że zabrałam wszystko. - E, chyba nie wezmę żadnej książki do autobusu. Nie chce mi się czytać... - stwierdzam w końcu. Idę do przedpokoju. Zakładam buty. Prostuję się i patrzę na Lubego. - Albo wiesz, co? Przynieś mi "Ogniem i mieczem", leży na stole.
Luby po chwili wręcza mi książkę i mówi:
- Normalnie jakbyś powiedziała: Nie jestem głodna... albo daj mi czterdzieści pierogów.





18 sierpnia 2012, sobota,
trzy ćwierci na piątą po południu.


Stoimy na parkingu przed domem weselnym, który w rzeczywistości był ogromnym białym namiotem. Czekamy na przyjazd pozostałych gości oraz nowożeńców, aby rozpocząć wesele. Panie z rodziny Pani Młodej rozmawiają mniej więcej w te słowa:
Pierwsza:
- I jak? Będzie świniak?
Druga:
- Będzie, będzie. Świnia przyjedzie później.
Na co pada pytanie trzeciej:
- A o kim mówicie?

Jak się okazało, mowa była o dziku, którego upolował ojciec Pani Młodej. Pieczony dzik, podany około północy, był jednym z ciekawszych punktów przyjęcia.