Kartki chronologicznie

Mag?

2 grudnia 2012, niedziela.
Ćwierć na jedenastą w nocy.



Stałam z Lubym nieopodal wiaty przystankowej, wpatrując się w pomarańczowy blask bijący od latarni po drugiej stronie autobusowej pętli. Światło rozpraszało się na nagich gałęziach pobliskich drzew i spływało po pochyłościach okolicznych budek sklepowych. Kilka kroków od nas, tuż przy autobusie, który za kilka chwil miał ruszyć w trasę, mała dziewczynka wyrywała się młodemu mężczyźnie wzywając na pomoc policję. Przyglądaliśmy się temu z uśmiechem zażenowania i politowania. „Ratunku! Policja! Zostawcie mnie! Puść!” – wołała dziewczynka, usilnie próbując się wydostać z objęć mężczyzny. Wierzgała niczym dzikie stworzenie. Zaś matka dziewczynki bezskutecznie próbowała ubrać latorośl w kurtkę i czapkę.
- Nie jest mi zimno! Puśćcie mnie! – krzyczała mała. Ostatecznie wygrał argument, że jak nie pozwoli się ubrać, to już nigdy więcej nie przyjdzie z mamą odebrać ojca z pracy. Dziewczynka uspokoiła się na tyle, aby ubranie okrycia wierzchniego było w ogóle możliwe. Kiedy dziecko miało już na sobie kurtkę – o! nie liczcie, że dało na siebie ubrać czapkę i szalik! A skąd! Pobiegło radośnie w kierunku peronu Szybkiej Kolei Miejskiej z okrzykiem: "Idę na pociąg!"

Nie wiem, jakie były dalsze losy niepokornej Dziewczynki, gdyż na scenę wstąpił zupełnie inny bohater.

Z naprzeciwległego końca pętli nadchodził mężczyzna ubrany w granatowy, ortalionowy płaszcz. W prawej ręce niósł wypchaną czarną aktówkę, która zapewne niejedno z nim już przeszła. Na głowie miał zwykłą, ciemną, wełnianą czapkę. Nie wyróżniał się urodą. Mógł mieć za sobą już około pięćdziesięciu lat. Szedł równym, szybkim krokiem, a w jego postawie można było wyczuć napięcie i rosnące wzburzenie, które niespodziewanie zyskało ujście. Z nieruchomym spojrzeniem, zaczął rzucać inwektywami, mniej więcej w kierunku, w którym staliśmy.

- Marian, ch*ju! – z takim okrzykiem szedł przez ulicę, prześlizgując się wzrokiem po naszej dwójce. W jego czarnych oczach widziałam nienawiść. Przez chwilę naprawdę bałam się, że zwraca się do mojego Lubego. Jednak nie, przeszedł mimo. I stanął na wprost… automatu biletowego, krzycząc dalej: – Marian, jesteś dla mnie zwykłą k*rwą! – po czym wskazującym palcem groził: - A ciebie, ch*ju, za to że przyznałeś, że jesteś jego synem – obedrę ze skóry!

Patrzyliśmy na tę scenę w osłupieniu. Podobnie jak pozostali ludzie, oczekujący autobusu. Mężczyzna nie wydawał się być pijany, choć gdy przechodził, miałam wrażenie, że trochę wionie od niego alkoholem. Ani tym bardziej nie był naćpany. A mimo to – wygrażał się automatowi. Poszedł dalej. Znikając nam z oczu.

Gdy już siedzieliśmy w autobusie, zaczęłam zastanawiać się, gdzie właściwie podział się ów gniewny mężczyzna? Nie widzieliśmy dokąd poszedł po obrzuceniu automatu przekleństwami. Wydawało mi się, że przeszedł pomiędzy automatem a wiatą… I dalej już go nie widziałam. Zniknął.

Ostatnio Luby studiuje podręcznik do gry RPG – „Mag: Wstąpienie”. W owym opisani zostali magowie, których pochłonęło szaleństwo i robią wokół siebie wiele zamieszania, odwracając uwagę ludzi i rzeczywistości od swojej magii. Jadąc do domu, zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem nie minął nas właśnie jeden z nich. Może między wiatą a automatem znajdowało się przejście do innego świata, a wyzwiska były tylko wyjątkowo zawoalowaną inkantacją, która otwierała portal? Któż to wie… a my dostrzegliśmy ten niuans i zastanawiamy się nad tym tylko dlatego, że jak większość graczy rpg na swojej „karcie postaci” moglibyśmy zaznaczyć, co najmniej jedną „kropkę” w umiejętności „okultyzm”?

W każdym razie zgadzam się z Lubym:
Rzeczywistość nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.