3 lutego 2019,
ćwierć na piątą po południu
Spędzamy miłe, niedzielne popołudnie u Teściów. Zima za oknem niezbyt śnieżna, ale chłodna, więc tym przyjemniej spędzać czas w miłym towarzystwie w ciepłym salonie. Teściowa ogląda z Kitką książeczki na dywanie, a ja siedzę przy stole z kawą i ciastkiem ciesząc się chwilą spokoju, przyglądam się ich zabawie. Luby siedzi w fotelu, również odpoczywając przy kawie.
W pewnej chwili Babcia mówi do Kitki pokazując jej lokomotywę:
- Ciuch ciuch, tu tu...! Pociągi już tak nie robią, nie gwiżdżą - mówi po chwili w naszą stronę.
- Gwizdać gwiżdżą, ale... - odezwał się Luby. Urywał na moment, po czym dodaje: - Ostatnio tak właśnie myślałem, że dlaczego niby pociągi robią ciuch ciuch, przecież tak, to robiły parowozy.
- Jeszcze da się przejechać parowozem... - wtrącam nieśmiało, choć dobrze wiem, że to już rzadkość. Ot, ciekawostka i turystyczna atrakcja.
- No tak, ale uczyć dzieci, że pociąg robi ciuch ciuch to ... - zawiesił głos, bo nie było sensu nic więcej dodawać. Wiadomo - anachronizm, prima sort!
Mnie zaś od razu przypomniał się fragment tuwimowskiej "Lokomotywy", która przez jakiś czas była na topie wierszyków Kitki.
"(...)Do taktu turkoce i puka, i stuka to
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to (...)"
Tak też już większość pociągów nie robi, pomyślałam upijając kolejny łyk kawy. Jasne, niektóre stukają i pukają, trzeszczą i się chwieją, jakby zaraz miały się rozlecieć. Ale jednak, wiele już jest pięknych, nowych i - zupełnie cichych. Mimochodem zanurzam się głębiej w tę tematykę, skupiając się na własnych myślach. Przypomniało mi się, jak Mama skomentowała kiedyś, gdy wymieniono tory na trasie Katowice - Poznań; mówiła, że od tego czasu nie może spać w pociągu. Ponieważ nie kołysało już jej do snu to "tak to to, tak to to, tak to to"; dlatego zasypiała dopiero za Poznaniem, gdzie tory były stare, a pociąg rytmicznie turkotał. Remont torowiska pozbawił moją Mamę około sześciu godzin snu z dziewięciu możliwych, podczas naszej dorocznej, wakacyjnej podróży nad jezioro. Plus jeszcze z godzinę, bo to była podróż z przesiadką. W ciągu lat czas na przesiadkę coraz bardziej się wydłużał, od tego, że parę razy musieliśmy przebiegać przez tory by zdążyć na drugi pociąg, aż do momentu, w którym podczas ostatniej naszej wspólnej podróży na wakacje - czekaliśmy dwie godziny (wszystko zgodnie z rozkładem) od czwartej do szóstej rano.
Wspomnienia przerwał mi pełen niedowierzania głos Teściowej, która przeglądała z Kitką kolejną książeczkę. Tym razem rzecz była o kolorach:
- Żółty! I dali makaron! Kto to wymyślił, że niby takie to typowe...? - rzuciła retorycznie. - Jak teraz są makarony razowe i kolorowe to dali makaron jako żółty kolor! - kontynuowała, a ja w duchu przyznawałam jej rację. - Zamiast tego mogli dać kaczuszki, słońce, cytrynę.... Nie, makaron! - zakończyła z oburzeniem.
Cóż, makaron przykładem koloru żółtego, może i faktycznie niezbyt to trafione. Ale to nic, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że jagody mają czarne serca - bum, tara-ra, bum!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz