Kartki chronologicznie

Przenikanie rzeczywistości

22 marca 2014, sobota,
dwie ćwierci na drugą po południu.


Spotkaliśmy się w okolicy przystanku autobusowego na Orłowskiej. Nowoczesne budownictwo kontrastuje ze starszymi kamienicami po drugiej stronie ulicy. We czwórkę postanowiliśmy zwiedzić opuszczony od paru lat ośrodek zdrowotny. W zeszłe lato chodziliśmy po mieście widmie, które niegdyś służyło żołnierzom Armii Czerwonej, stacjonujących w Polsce do początku lat dziewięćdziesiątych. Dziś pozostało tam tylko parę bloków i szpital oraz zagruzowany pas startowy. Wszystko z wolna pochłania otaczający okolicę las.

Pogoda nie zachęcała do spacerów po plaży, ale lepka szarość pasowała do tego, co mieliśmy zamiar zrobić. Idąc w kierunku morza, minęliśmy, przyczajoną w podwórku jednej z willi przy Orłowskiej, budkę z goframi. Pierwsze gofry tego roku. Nigdy wcześniej jakoś nie zastanawiałam się, kiedy zaczyna się "sezon na gofry"? Ale już parę tygodni temu, kiedy pierwszy raz słońce przygrzało w połowie lutego, a ja radośnie ruszyłam na rolki w kierunku Jelitkowa, jadąc promenadą przy parku Regana i parku Jelitkowskim, czułam zapach smażonych gofrów, unoszący się z mijanych budek.

O ile Miasto Widmo ukryte jest w lesie i trzeba wiedzieć, że gdzieś tam w okolicy się ono znajduje… Choć Google Maps byłoby w stanie wskazać drogę; o tyle ośrodek wypoczynkowy jest doskonale widoczny, stoi nieopodal zwykłych posesji, gdzie ludzie po prostu żyją. Gdyby nie to, że mury ośrodka są wymalowane graffiti od parteru aż po dach, a wszystkie okna zostały pozbawione szyb, można by sądzić, że wciąż funkcjonuje.

Weszliśmy głównym wejściem. Znów na myśl przychodzi Kaczmarski i „Przechadzka z Orfeuszem”. Ostrożnie stawiaj stopy, po ludzkich stąpasz resztkach…
Wybite szyby w każdym oknie. Wyłamane drzwi. Walające się po ziemi fragmenty mebli i boazerii. Portiernia, gdzie niegdyś wisiały klucze. Dwie deski z numerami już odpadły. Pozostały dwie z numerami zaczynającymi się do 2.. i 3.. . W dużej, półokrągłej sali, wychodzącej  na morze – niegdyś stołówce, podłogę pokrywa błyszczący dywan z potłuczonego szkła. Pomieszczenie kuchenne i windy towarowe. Fragment poręczy, jedyna pozostałość po krętych schodach prowadzących do kuchni, poziom niżej. Zapewne schody stały się bogatym łupem złomiarzy.
Osmalony korytarz na parterze. Deski drzwi i resztki połamanych sprzętów wyściełają podłogę. Światło dnia ledwo rozprasza mrok na jego końcu.  Odchodząca płatami od ścian i sufitu, spalona farba. Poszliśmy w głąb korytarza. Skręciliśmy za koleżanką, która poprowadziła nas wprost do piwnicy. Luby wyjął latarkę. Przyjaciel przyświecał sobie latarką z telefonu komórkowego, podobnie koleżanka. Ja zaś, nieprzygotowana do zajęć, szłam pomiędzy nimi.
Zeszliśmy w wilgotną ciemność. Magazynowe pomieszczenia. Spiżarnie pełne roztrzaskanych naczyń. I jeden, jedyny kubek, który samotnie się ostał w całości. Idealny łup w czasach post-apokaliptycznych. Na wagę złota, nieomalże. W innym pomieszczeniu na najwyższej półce spiżarnianego regału – dziwaczny, czarno-biały kształt. Gniazdo? A może ptak zawinięty w pajęczą sieć? Czy też może to pozostałość wylinki Obcego?
Magazyn zapomnianych sprzętów. Rozbite telewizory Neptun, z wnętrznościami wywleczonymi na zewnątrz. Jak po masakrze. Gdzieś pod stopami pozostałość obudowy radia Taraban 3. A więc dlatego radio tarabani?

W piwnicznym mroku niesie się wysoki, przenikliwy, straszny głos. To pewnie koleżanka próbuje nas straszyć swoimi niesamowitymi umiejętnościami dźwiękonaśladowczymi. Wysoki, drażniący uszy dźwięk, podobny do krzyku strzygi, niesie się w ciemności. Gdzieś indziej słychać kroki i głosy innych ludzi, którzy jak i my przyszli pozwiedzać. Przyjaciel w jednym z pomieszczeń znalazł Widelec Zagłady. Luby stwierdził, że wbił się na poziom 2., ponieważ zdobył uzbrojenie.
- A! kto przez to przeszedł!? – krzyknął nagle przyjaciel, zwracając nam uwagę na stare, pokryte już kurzem, malowidło na podłodze. Ogromny pentagram wpisany w okrąg, pełen tajemniczych i niepokojących symboli wewnątrz i dookoła. W ciemności, ledwo rozświetlonej dwoma latarkami, łatwo było przeoczyć ten krąg przywołań, a może pułapkę na demony. – Zobaczcie jak łatwo tego nie zauważyć, przecież nie świecisz sobie pod nogi tylko dookoła, przed siebie – stwierdził Luby. Żadne z nas nie jest demonem, wszyscy przeszliśmy swobodnie. – Ale spójrzcie jakie to musi być stare, nie jest sprzed wczoraj… już prawie nie widać - mówię. Czerwona farba przyblakła, a warstwa kurzu i pyłu niewątpliwie zbierała się w tamtym miejscu z co najmniej rok.
- E, pewnie nie zadziałał na nas, bo był gdzieś przerwany – stwierdził później Luby.

*

Wspinaliśmy się piętro po piętrze. Gdzieś zachowało się łóżko. Gdzie indziej szafa. Jeden nie całkiem rozbity sedes. Parę zawilgłych, pustych formularzy dnia pracy pielęgniarki, rozrzuconych po podłodze, pod gruzami. W łazience, której drzwi zostały naznaczone hasłem „wrota do piekła” - ściana z luksfer, kilka z nich brakuje i widać stalowe liny, które wyznaczały kolejne szeregi. W jednym z pokoi ściany zdobi tapeta w biało-srebrne pasy. W damskiej toalecie zaś kafelki w deseń różowego marmuru.

Za ramą okna, w której jeszcze pozostało kilka odłamków szkła, niezwykły widok, tak nie przystający do miejsca, w którym stoję – las porastający pobliski stok wzgórza, usiany burymi liśćmi. Nagie gałęzie drzew kołyszą się na wietrze, szumiąc o przeszłości. Nagle w tym obrazie pojawia się starsza kobieta w turkusowym płaszczu i ciemnym berecie. Wolnym krokiem idzie wąską ścieżką, liście pod jej butami szeleszczą. Czas się zatrzymał, gdy patrzyłyśmy na siebie.
Kto jest rzeczywisty? Kobieta pośród burych liści? Czy ja wśród zniszczeń?

*

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy w Gdyni Orłowie wsiedliśmy do modro-żółtej SKM, jadącej w kierunku Głównego Gdańska, pozostawiając za sobą urok ośrodka i wracając do zwyczajności. Zajęliśmy wygodne miejsca stojące w przejściu między dwoma przedziałami. Poza nami stało tam jeszcze ze dwóch, albo trzech mężczyzn. Luby z przyjacielem zaczęli rozmawiać swobodnie na temat kampanii Demon: The Fallen. Ostatnich posunięć postaci, tych odgrywanych przez nas i tych niezależnych. Luby wymieniał znajomych niezależnych bohaterów, z którymi jego postać mogłaby pogadać, albo chcieć coś od nich. W toku rozmowy, padły zupełnie poważnym tonem wypowiedziane przezeń słowa:
- Ciekawe, kiedy Charlie się zorientuje, że traktuję ją jak bankomat ?
Na co przyjaciel i nasz Mistrz Gry w jednej osobie, odparł:
- A kiedy ty zdasz sobie sprawę, że jesteś jej dziwką?
- Wiem, wiem. Nie ma nic za darmo – skwitował Luby.
Miny otaczających nas ludzi były bezcenne. Aż nie chcę wiedzieć, co sobie mogli pomyśleć o nich. Z przyjaciółką niemal dusiłyśmy się z powodu tłumionego wybuchu śmiechu. Trzeba uważać, co się mówi i gdzie się mówi. Zwłaszcza, gdy tak naprawdę nie mówi się o sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz