Kartki chronologicznie

Podbój Śródmieścia

 22 października 2010, piątek.
Ćwierć na siódmą rano.

Miałam dzisiaj dzień wolny, jak co piątek w tym semestrze (i paru poprzednich). Jednak nie uchronił mnie ten fakt przed wstaniem o szóstej, dokładniej kwadrans po. Ostatni raz w tym roku musiałam pojechać do biura Archiwum, w którym odbywałam praktyki przez trzy tygodnie na przełomie września i października. Po co tam jechałam? Cóż, polubiłam panią A., jednak to nie jedyny i najważniejszy powód, dla którego ruszyłam się z łóżka o tej barbarzyńskiej porze. Musiałam odebrać Raport z odbytej praktyki zawodowej, który w późniejszym czasie muszę przedłożyć koordynatorowi praktyk na Uczelni. Nic wielkiego, ot świstek papieru. Ale odebrać trzeba, a nawet wypada.

Ranek był chłodny, zresztą nic nadzwyczajnego, ostatecznie październik ma się ku końcowi. Szczęśliwie jednak niebo było przepięknie błękitne, czy też turkusowe, a słońce przeświecało przez rude i żółte liście drzew ozłacając je swym blaskiem. Znów znalazłam się o kwadrans za wcześnie przed Starym Bankiem. Weszłam na dziedziniec przez nieduże drzwi, wycięte w jednym ze skrzydeł bramy, przymknąwszy je za sobą. Swoją drogą, strasznie dużo policyjnych wozów parkowało przed Starym Bankiem, chyba do Nowego przywieźli pieniądze.

Już wewnątrz budynku przysiadłam na oknie półpiętra i sięgnęłam po zbiór esejów Krzysztofa Karwata, zatytułowany: "Ten przeklęty Śląsk". Wypożyczyłam to ze dwa tygodnie temu, ale ponieważ nie wypożyczam książek pojedynczo tylko co najmniej parami, tak najpierw zapoznałam się bliżej z powieścią Doroty Terakowskiej, "Tam gdzie spadają Anioły", a później sięgnęłam po "Ostatnią Sagę", Marcina Mortki (szczęśliwie to nie jest pierwszy tom trylogii, Wikipedia kłamie). Tak więc, teraz przyszła kolej na "Ten przeklęty Śląsk", eseje pouczające, choć przerażające w swej treści. Przynajmniej na razie.

Z jednym z oryginałów Raportu opuściłam Stary Bank pięć minut po ósmej. Słońce wciąż obdarowywało blaskiem Katowice, choć niestety skąpiło już ciepła. Ruszyłam przed siebie z zamiarem zwojowania świata! No, może niecałego, ale przynajmniej tego kawałka, który można obejść piechotą bez potrzeby wsiadania w autobus. Teren do zawojowania więc obejmował, mniej więcej, wyłącznie Śródmieście, które czasem z rozpędu nazywam starówką - co jest oczywistą bzdurą. Katowice nie mają starówki. Katowice to nomen omen Śródmieście, cała reszta została do Katowic dokooptowana (ostatni raz miasto powiększyło się w 1975, a Giszowiec przyłączono w 1960 razem z miastem Szopienice). Zresztą, same Katowice są późniejsze od niektórych katowickich dzielnic. Trochę zabawne to mi się wydaje, wyobraźcie sobie, że w tym miejscu nie ma miasta Katowice, tylko Dąb? Albo Bogucice?

W każdym razie, z powodu posiadania nadmiernej ilości wolnego czasu, przeszłam się lekkim krokiem do stalowo-szklanego wieżowca, w którym mieści się Hotel. Centrum handlowe, gdzie praktycznie wszystkie sklepy są jeszcze pozamykane wydaje się takie ciche i przyjazne. A przynajmniej dla mnie. W tle zaś płynęła z głośników muzyka pop. Postanowiłam pozwiedzać, nacieszyć się ciepłem panującym w budynku i tym niezwykłym spokojem, gdzie wszystko zdaje się jeszcze spać. Wjechałam schodami na pierwsze piętro, gdzie wpadłam na genialny pomysł, że pojadę wyżej jeszcze, żeby sprawdzić, co grają w kinie tam się znajdującym. Zupełnie z głowy mi wypadło, że pracuje tam moja kumpela z grupy.

Na drugie piętro jednak musiałam wejść po ruchomych schodach, ponieważ wbrew swej nazwie były nieruchome. Fakt ten przyjęłam z pewnym rozbawieniem, przypominając sobie równie martwe schody ruchome na katowickim dworcu. Jestem pewna, że kiedyś widziałam jak działają, ale chyba nie miałam wówczas więcej niż pięć lat.
- No, nie mam pytań! - przywitał mnie okrzyk koleżanki, która wyprostowała się za półokrągłą ladą, gdzie umieszczono kasy. Również ucieszyłam się na widok kumpeli. Spędziłam z nią około pół godziny, nie chcąc dłużej przeszkadzać w pracy. Choć szczęśliwie przez te parędziesiąt minut nie miała wiele roboty, więc mogłyśmy spokojnie porozmawiać, o życiu, kosmosie, a przy okazji i o filmach.
- Widziałaś film - Dorian Gray? - pytam, przeglądając ulotki rozłożone na kontuarze. - To na podstawie książki jest, tak?
- Tak. Całkiem ciekawe, polecam.
- Hm... Może najpierw książkę przeczytam? - myślę na głos.
- No, jeśli nie czytałaś, to koniecznie musisz. I przeczytaj ją przed obejrzeniem filmu. Ale ten też zapowiada się ciekawie - mówi, podając mi ulotkę z filmu "Pozwól mi wejść". Nie przepadam za horrorami, więc jeszcze nie wiem, czy się wybiorę. Ale kto wie? Może, ewentualnie?
Z czystej ciekawości zaglądałam, co też kryje się po drugiej stronie kontuaru. Przyuważyłam parę interesujących rzeczy, masę ulotek, telefon stacjonarny...
- A kuszy tam nie masz? - zapytałam. - Na niespokojnych klientów? Wiesz, jak w tych średniowiecznych karczmach. Albo tych w fantastyce.
- Nie, nie mam. Choć to kuszący pomysł...
- Albo wiesz, zamiast kuszy to może takie coś do strzelania zszywkami? - zasugerowałam ze śmiechem. - Jakby się ktoś miał awanturować...
- To wtedy wzywam ochronę - stwierdziła. No tak, ochrona, prawie jak kusza - tylko pewno trudniej schować ich pod ladą.

W końcu jednak postanowiłam ruszyć na dalszy podbój Śródmieścia. Po drodze, przy alei Wojciecha Korfantego, zaopatrzyłam się w prowiant. Ostatecznie lepiej iść na wszelkie boje z pełnym żołądkiem. Jest tam jedna taka przyjemna piekarnia, bardzo tanio nie mają - to fakt, chociaż ceny są porównywalne z cenami wypieków dostępnych w centrach innych miast w Polsce. Ale za to dobre kołoczki sprzedają, choć odruchowo poprosiłam o drożdżówkę, zamiast zapytać jak człowiek - z czym mocie te kołoczki?

Po wyjściu z piekarni, miarowo stukając obcasami o trotuar, ruszyłam raźnym krokiem w kierunku Rynku. Następnie weszłam w ulicę świętego Jana i, idąc w dół, minęłam odnowiony parę lat temu kinoteatr "Rialto", na dłużej zawieszając wzrok na płaskorzeźbie, przedstawiającej rozpędzoną kwadrygę. Ale ostatecznie skręciłam w lewo, by przeciąć trójpasmową ulicę jednokierunkową - Dworcową, tę przez którą niegdyś moja przyjaciółka przeszła z zamkniętymi oczami. Ze strachu.

Weszłam w ulicę Plebiscytową, której remont kiedyś przyuważyłam. Efekt jest zadowalający. Teraz jest to ocieniona z obu stron ciągiem kamienic, jednokierunkowa uliczka, wąska dość ale z wygodnymi, wybrukowanymi kostką chodnikami oraz z rozlokowanymi na nich po obu stronach ulicy ławeczkami. Przydatne bardzo, zwłaszcza, gdy się człowiekowi nagle robi słabo.

Minęłam remontowaną kamienicę a przed sobą usłyszałam tłuczone szkło. Zastanawiam się kto jesienne porządki przeprowadza poprzez dewastację?, kiedy wreszcie zobaczyłam kilku robotników wybijających witryny na parterze jednej z narożnych kamienic. Ot, kolejny remont. Podniosłam wzrok ku górze. Tam, gdzie Plebiscytowa krzyżuje się z Powstańców, w pełni porannego, październikowego słońca, na tle przejrzystego nieba pyszniła się ciemna kopuła z wysoką iglicą, znajdująca się na jednym ze skrzydeł Pałacu Biskupiego.

W końcu dotarłam do skrzyżowania, na zalaną słońcem Powstańców. Po prawej znajduje się plac, naprzeciwko którego stoi ogromna Archikatedra. Świątynia niemal całkiem zasłania znajdujący się za nią Pałac, który w przeciwieństwie do niej ma ciemną elewację. Przeszłam na drugą stronę ulicy, gdyż miałam zamiar skręcić w jedną z przecznic, odchodzących na prawo od głównej ulicy. Wolnym krokiem szłam więc w dół ulicy Powstańców, po lewej mijając długi i cieszący oko budynek, w którym siedzibę ma Kompania Węglowa. Jeden z wielu cudów katowickiego modernizmu!

Mijam kolejne przecznice. Sienkiewicza, Lompy, Rybnicka! Mam cię! Skręciłam w ulicę wciąż wypełnioną zielenią i imponującymi wierzbami, rosnącymi przed niewysokimi, ale za to długimi i interesującymi budynkami. Zresztą ciemne domy wydawały się niknąć wśród drzew i krzewów rosnących w przed domowych ogródkach. W końcu dotarłam do niewielkiego i niepozornego dość budyneczku, tak różnego od tych, które mijałam do tej pory. Widać, że zbudowano go w innym czasie, gdyż dalej znajduje się już osiedle bloków. Jestem na miejscu. Cóż się tam mieści? Ot, biblioteka. Miejska Biblioteka Publiczna w Katowicach, Filia nr 30 z oddziałami literatury fantastyczno-naukowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz