8 maja 2010, sobota
czwarta po południu.
W dzień przed wyjazdem Lubego udało nam się spotkać z Lucyferią. Poszliśmy do herbaciarni, zwanej "Fanaberią". Wypróbowaliśmy kolejne trzy rodzaje herbat. Przyjaciółka wybrała herbatę czarną, truflowo-truskawkową, Luby jakiś gatunek wietnamskiej - jej aromat dziwnie mi się z rybą kojarzył. Luby także stwierdził, że smakuje ona nieco, jakby ktoś ugotował wodorosty, w które zawija się sushi. Natomiast ja wybrałam mieszankę dwóch zielonych herbat z wieloma owocowymi i kwiatowymi akcentami. Mieszanka nosiła przyjemną nazwę: Mona Lisa. Przy okazji uraczyliśmy się tradycyjnym tureckim ciastem, które co dziwne nazywa się Marlenka. Ale było smaczne, polecam.
Ponieważ po tej zadumie nad czarkami-muszlami, doszliśmy do wniosku, że osiemnasta to młoda godzina - postanowiliśmy zmienić lokal. Poszliśmy w miasto, w poszukiwaniu miłych knajp. I tak schwyciliśmy chwilę! A właściwie dzień, wylądowawszy w Carpe Diem. Tam zdarzyła się nam dość zabawna sytuacja. Wyekspediowałyśmy Lubego do baru, by zamówił dla nas złoty trunek. Luby powrócił do nas z zamówieniem i uśmiechem od ucha do ucha. I odezwał się w te słowa:
- Barmanka zapytała, czy macie dowody!
- O, jakie to miłe! Dawno nikt mnie nie pytał o dowód - stwierdziła Lucyferia. A ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Uroczo. A mamy jej pokazać? Wyjąć i pomachać? - zapytałam ze śmiechem.
- Nie, nie musicie. Powiedziałem jej, że gdybym zgolił wąsy i brodę też by mnie pytała o dowód.
Ubawiliśmy się setnie. Lucyferia stwierdziła, że jej o dowód nie pytają, bo bywa w takiej knajpie, gdzie nikt nikogo o dowód nie pyta. Mnie nie pytają, bo rzadko kupuję piwo, ostatnim razem - zdaje się półtora roku temu, kiedy kupowałam dla pewnych panów na prezent świąteczny dwie małpki sprzedawczyni, która nota bene jest rówieśniczką mojej starszej siostry i chodziła z nią do klasy, zapytała tylko:
- Ciebie chyba nie muszę pytać o dowód? Skończyłaś osiemnastkę?
- Tak, nawet parę lat temu.
Na poważnie, to tylko raz mnie poproszono o dowód i musiałam go pokazać, bo inaczej bym nie dostała zamówienia (i dobrze, w gruncie rzeczy). To było na poważnie, ale o tyle zabawne, że poproszono mnie o okazanie dokumentu dokładnie w dzień moich dwudziestych pierwszych urodzin.
Później znów postanowiliśmy zmienić lokal.
- To gdzie idziemy? - zapytała Lucyferia.
- Hm, może do Starej Bramy? - rzucam propozycją.
- Nie ma już Starej Bramy.
- Och, to może Belka?
- Nie ma Belki.
- Kochanie, kiedy ty ostatni raz wychodziłaś z domu? - zapytał z przekąsem Luby.
- Och, po prostu nie chodzę po knajpach! - zaperzyłam się. W końcu nieznajomość miejsc rozpusty powinna o mnie dobrze świadczyć, a nie świadczyć przeciwko mnie, prawda? Po paru próbach jednak przypomniały mi się miejsca, w których byłam z koleżankami i nawet wciąż istnieją. Akurat tak się złożyło, że jedno z nich znajdowało się rzut beretem od miejsca, w którym byliśmy. Skręciliśmy w ulicę odchodzącą w lewo od 3ego Maja i tym prostym sposobem, wylądowaliśmy w Red Pubie. Klimatyczne miejsce, swoją drogą.
Usiedliśmy w spokojnym kątku na wygodnych pufach, a po drugiej stronie pod ścianą stało krzesło, właściwie fotel. Drewniany fotel z materiałowym obiciem siedziska i oparcia.
- Spójrzcie, prawie jak krzesło Stańczyka - głośno wyraziłam skojarzenie.
- Faktycznie - zgodzili się ze mną. - Tylko tamto stało chyba odwrotnie - zauważa Lucyferia.
- No tak, ale można by usiąść w nim, tak jak Stańczyk, zrobić zdjęcie a potem odbić je w poziomie - stwierdziłam, nie widząc żadnego problemu. Przyznali mi rację, ale żadne z nas ostatecznie nie udawało Stańczyka. Zdjęć też nie było, po prostu nie ruszyliśmy się z zajmowanej przez nas niszy.
Ostatecznie przy rozmowie i piwie tak miło mijał czas, że ani się obejrzeliśmy, a musieliśmy się rozstać, gdyż w innym wypadku z Lubym nie mielibyśmy powrotnego autobusu. Niestety, największym mankamentem katowickiej komunikacji miejskiej jest absolutny brak nocnych kursów w kierunku mojej dzielnicy. Niestety, po dwudziestej drugiej są ostatnie z autobusów, później w większości startują dopiero tuż przed lub tuż po piątej rano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz