25 marca 2010, czwartek
Ćwierć na pierwszą po południu.
Po dzisiejszych zajęciach w koszarach, splotem przypadków trafiłam na główny dworzec PKP. Jest tam ogromny antykwariat, jedno z moich ulubionych miejsc na dworcu. Wbrew pozorom nie jedyne – lubię jeszcze siedzieć na peronie i obserwować ludzi, oczekując pociągu, który zabierze mnie do Lubego. Wtedy czasem zastanawiam się, z którą z tych osób będę podróżować, czy będziemy siedzieli w tym samym przedziale? Czy może uda mi się zamienić z którymś z oczekujących kilka słów w trasie? Jak daleko jadą? I tak dalej, i tym podobne. A czasem po prostu obserwuję gołębie, ale to inna bajka zupełnie.
Przeglądałam wystawione książki. Ten antykwariat jest niezwykły pod wieloma względami. Poza jego rozmiarami, rzuca się w oczy fakt, że sprzedają tam też zupełnie nowe książki. Niektóre z nich nawet bywają w folii. W każdym razie poza dwoma, czy trzema długimi stołami zarzuconymi najróżniejszymi książkami – można wejść w głąb i poszperać pomiędzy regałami, prawie jak w bibliotece; ale też książki poukładane są w koszach i kartonach. Gdy tak spacerowałam pomiędzy książkami, w oko wpadł mi sporych rozmiarów stos gazet, dokładniej magazynu "Fantastyka". Większość z numerów została wydana przed moim pojawieniem się na świecie. Zastanawiałam się nad kupnem, któregoś z numerów, ale z drugiej strony... kupować tak na chybił-trafił? Uznałam, że to byłoby trochę pozbawione sensu. Odłożyłam więc gazety na miejsce i ruszyłam w stronę regału, gdzie jak pamiętałam, zwykle były umieszczone książki fantastyczne. Cały regał, od podłogi aż po sufit.
Mój wzrok padł niemal od razu na niepozorną książkę, od razu ją rozpoznałam... zresztą duże, białe litery głosiły wszem i wobec: Gwiezdne Wojny. George Lucas. Zamrugałam z niedowierzaniem. A potem uśmiechnęłam się triumfalnie. Mam cię! Wypuściłam cię kiedyś z rąk, ale teraz do mnie wracasz... Zerknęłam na stronę tytułową. Rok wydania: 1990. Czy to możliwe, że jesteś tą samą, którą kiedyś odłożyłam? – zastanowiłam się. Rzeczywiście, parę lat temu wpadła mi w ręce książka autorstwa Lucasa, dokładnie w tym samym antykwariacie. Wtedy jednak nie miałam funduszy, więc byłam zmuszona ją odłożyć... a Luby nie mógł tego odżałować. Teraz jednak, skoro dostałam szansę się zrehabilitować, nie wahałam się już ani chwili. Zabieram cię ze sobą! - oznajmiłam książce, chociaż wiadomość wysłałam jej telepatycznie rzecz jasna.
Idealnie na prezent! Luby jest fanem Gwiezdnych Wojen, starał się nawet mnie przekabacić na Jedyną i Słuszną Stronę Mocy... trudno powiedzieć, czy mu się udało. Ale dzięki niemu obejrzałam całą serię i odłożyłam sceptycyzm na bok. Nawet zaczęłam czytać książki z tego uniwersum, które właściwie nie są takie złe. Fantastyka, ot tak, po prostu.
Jadąc do domu rozmyślałam, czy sprezentować mu ją jak tylko go spotkam, czy dopiero dać mu ją na urodziny, które ma za parę miesięcy... Postanowiłam jednak, że otrzyma ją z okazji świąt, choć zdaje się, że ani w jego, ani w mojej rodzinie nie mieliśmy tradycji obdarowywania się na Wielkanoc. Nieistotne! Na urodziny dostanie coś innego, może rzutki, które mu się marzą... a może Mistrza i Małgorzatę? Cóż, mam jeszcze dość czasu, by nad tym pomyśleć. Póki co, wiem, że z tej książki na pewno się ucieszy. I to powoduje, że także odczuwam radość na samą myśl, że sprawię mu taką niespodziankę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz